Dni mijają w mgnieniu oka, zlewają się w tygodnie, a tygodnie- w miesiące. Zanurzyłam się w tej rzece i ani się obejrzałam, a jakoś tak… popłynęłam 🙂
Parę tygodni temu zmieniłam pokój- wyniosłam się od kochanej, jednakże irytująco uzależnionej od zbieractwa Farrah (moja minimalistyczna natura wręcz kipi żądzą krwi w starciu z jej chorobą). W jednym z następnych postów opowiem Wam jej niesamowitą historię (postanowiłam wrócić do bloga -jupi!;)).
Z innych nowości: po raz pierwszy od pięciu miesięcy, nie mam auta. Katastrofa!;) Sama zastąpił Andrzej, potem wyleciał na miesiąc Petr, zostawiając mi nie tylko swojego jeepa, ale i pianino elektryczne, aż w końcu wyczerpali mi się podróżujący znajomi z samochodami. Ech. Nie myślę jednak na razie o kupnie własnego bo to dość kosztowny biznes, do pracy chodzę na piechotę, a do przystanku mam dwie minuty. Póki co wystarczy. No właśnie: komunikacja miejska to też ciekawa kwestia. Generalnie cały system opiera się na autobusach i pociągach. Jak w każdym mieście, są dzielnice lepiej i gorzej połączone. Na samym początku pobytu w Sydney przeżyłam spory szok kiedy odwiedziłam swoich znajomych w Monterey i o siódmej wieczorem odkryłam, że wszystkie autobusy już odjechały. O siódmej! Jednak nie narzekam – Lane Cove, w którym mieszkam, nie ma wprawdzie pociągów ale kompensuje to świetnie zorganizowaną siecią autobusów. 20 min i jesteś w centrum. Jak na Sydney to naprawdę dobry czas. Z powodu olbrzymiej ilości miejsca, miasto rozrosło się do gigantycznych rozmiarów- przyciąga rzesze ludzi, a domki z ogródkami (marzenie większości) porosły jego zbocza. W tym momencie sytuacja powoli zaczyna się zmieniać. Deweloperzy skupują pojedyncze działki i budują wielomieszkaniówki gdzie się tylko da. Nawet moje sielskie Lane Cove wzbogaciło się ostatnio w cztery nowe apartamentowce. Cóż, taka kolej rzeczy.
Mały update: pisanie tego posta zabrało mi parę tygodni, dlatego jedna z informacji zdążyła się przeterminować. Wczoraj dowiedziałam się, że być może za tydzień kolega zostawi mi na miesiąc swojego vana xD
Super, że wróciłaś do blogowania:) Zawsze chętnie poczytam wieści z drugiego końca świata, zwłaszcza pisane przez Ciebie – bo pięknie piszesz:)
🙂